Prom do Køge przypłynął dopiero przed północą. Byłem zmęczony, więc tylko wyjechałem kawałek za miasto w jakimś zagajniku niedaleko drogi (a może to był sad?) rozbiłem namiot i od razu zasnąłem. Rankiem wyjechałem w dalszą drogę. Moje zapasy jedzenia były na wyczerpaniu, więc w pierwszym napotkanym sklepie zrobiłem zakupy.
Czterdzieści kilometrów dzielące Køge od Kopenhagi pokonałem w około dwie godziny. Pół dnia na zwiedzenie takiego miasta to stanowczo za mało jednak po południu wyjeżdżałem w dalszą drogę. Mimo że Kopenhaga jest ogromna, to szybko się w niej odnalazłem i nie traciłem czasu na błądzenie po mieście.
Na początek trafiłem na dobrze znany że zdjęć kanał portowy Nyhavn, przy którym stoją kolorowe kamienice, i od wtedy poczułem, że naprawdę przyjechałem do Kopenhagi. Potem odnalazłem twierdzę Kastellet, której charakterystyczny, pięciokątny kształt jeszcze przed wyjazdem oglądałem na zdjęciach satelitarnych. Jednak stojąc już na ziemi nie wygląda to aż tak imponująco.
Gdy później poszedłem oglądać znajdującą się obok twierdzy fontannę Gefion, z ciemnych chmur, które zebrały się nad miastem spadł deszcz. Na szczęście nie przeszkodził mi w dalszym odkrywaniu miasta i szybko minął, natomiast na chwilę udało mu się zepsuć mój humor.
Stamtąd udałem się na wybrzeże, pod rzeźbę Małej Syrenki z baśni H. Ch. Andersena. Łatwo było tam trafić, bo już z daleka był widoczny zgromadzony wokół pomnika tłum turystów, który czynił to miejsce jednym z najbardziej zatłoczonych na świecie. Dołączyłem do tego zgromadzenia i jakimś cudem przedostałem się do przodu, że udało mi się obejrzeć monument i zrobić kilka zdjęć.
Jeżdżąc po mieście zatrzymałem się przy kościele św. Trójcy, przy którym wznosi się okrągła wieża Rundetårn. Ze szczytu roztacza się widok na panoramę miasta i można nawet zobaczyć most nad Sundem, który łączy Danię ze Szwecją. Ciekawa był tez kościół Zbawiciela, którego wieża zwieńczona spiralnym, zwężającym się dachem.
Ostatnią rzeczą, jaką obejrzałem przed wyjazdem z miasta to dzielnica Christiania, nazywana wolnym miastem. Jest to teren dawnych koszarów, który od lat 70. jest zamieszkiwany środowiska hipisowskie i alternatywne. Widać to w graffiti na ścianach, ubiorze ludzi, straganach. W takim klimacie pożegnałem się z miastem.
Już na Bornholmie miałem okazję się przekonać, że w Danii rzeczywiście mnóstwo osób jeździ na rowerach, jednak w Kopenhadze było to jeszcze bardziej widoczne. W mieście można było spotkać drogi dla rowerów, parkingi i przyjazną infrastrukturę. Także wzdłuż dróg międzymiastowych prowadzone są trasy rowerowe. To sprawia, że po Danii jeździ się naprawdę przyjemnie.